BNP to mój ulubiony rodzaj treningu. Skrót oznacza bieg z narastającą prędkością. Od początku mojej przygody z bieganiem większość jednostek treningowych, które wykonywałem w oparciu o samopoczucie w efekcie okazywały się klasycznym BNP.
O co w tym chodzi? Generalna zasada jest taka, że zaczynamy wolno. W zasadzie od truchtu. W mroźne dni często rezygnuję z pełnej rozgrzewki na rzecz marszu przechodzącego w trucht. Zwykle zakładam, że pierwszą połowę zaplanowanego dystansu będę biegł z zaciągniętym hamulcem w strefie totalnego komfortu. W dni kiedy noga sama podaje muszę naprawdę zerkać na zegarek i zwalniać, żeby zbyt szybko nie wejść na wysokie obroty. Moim zdaniem istotą tego treningu jest właściwe rozłożenie sił. Jeżeli podkręcę tempo zbyt szybko to albo nie uda mi się właściwie zrealizować treningu i będę musiał skończyć go wcześniej albo będę musiał umierać w końcówce zaplanowanego dystansu.
No i wreszcie pobiegłem pierwsze BNP w tym roku. Była moc, nóżka podawała, pogoda sprzyjała no i najważniejsze - miałem ogromną chęć na ten trening. Po porannym rozruchu cały dzień chodziło mi to po głowie. W pracy przeplatałem nogami pod biurkiem myśląc o tym, że natychmiast po powrocie wskoczę w buty i będzie ogień! I był.