16 marca 2015

Relacja z 2. Dziesiątki WROACTIV

Druga edycja Dziesiątki WROACTIV przeszła do historii. W tym roku organizatorzy spisali się na medal. Informacje organizacyjne przekazywane były na czas a biuro zawodów, parkingi, szatnie i depozyty były odpowiednio oznaczone. W biegu wzięło udział ok. 1800 osób. Pogoda była lepsza niż roku temu. Chwilami było słonecznie ale mimo to dość chłodno ok. 7stC i wiał silny południowo-wschodni wiatr, który narozrabiał w drugiej połowie biegu ale po kolei.

W sobotę wieczorem odebrałem pakiet startowy. Przypisano mi numer 1873 a przez to, że zapisywałem się na ostatnią chwilę we wtorek przed biegiem nie mogłem liczyć na jego spersonalizowanie. Brakowało również informacji o strefie czasowej, z której miałem startować ale to nie stanowiło dla mnie problemu.

Start zaplanowany został na godz. 12:00 więc można było się dobrze wyspać w niedzielę. Lekkie sprawdzone śniadanie przedstartowe składało się z pszennej bułki, odrobiny masła, dwóch plasterków żółtego sera, dwóch łyżeczek dżemu truskawkowego domowej roboty i szklanki herbaty. Czułem się wypoczęty i wyspany, więc odpuściłem poranną kawę. Postanowiłem pobiec jedynie w krótkich spodenkach i koszulce z zeszłorocznego Półmaratonu Ślężańskiego ale ostatecznie założyłem pod nią dodatkowo techniczny bezrękawnik. Do plecaka spakowałem buty, ręcznik, ciepłe ciuchy na przebranie i wodę. Na parkingu pod stadionem zjawiłem się o godz. 11:00. Spokojnym krokiem ruszyłem w kierunku biura zawodów. Miałem sporo czasu, więc na spokojnie zorganizowałem sobie worek do depozytu i przebrałem się w przestronnej szatni piłkarskiej. Po zdaniu worka opróżniłem butelkę z wodą i potruchtałem na zewnątrz, żeby się rozgrzać i porozciągać. Zaraz po wyjściu okazało się, że jednak jest chłodno a wiatr jest zimny. Stwierdziłem, że to tylko chwilowe odczucie i po rozgrzewce będzie mi ciepło. Kilkanaście minut truchtania, przebieżek, wymachów i podskoków sprawiło, że zapomniałem o chłodzie. Ostatnie minuty przed startem spędziłem w biurze zawodów łapiąc oddech po rozgrzewce i wymieniając uwagi o planowanej taktyce biegu ze znajomym triatlonistą, który był już po kilkugodzinnej jeździe na rowerze. Mój plan był prosty - zacząć dość mocno i nie odpuszczać dopóki będzie moc w nogach.



Za linią startu wyznaczono strefy czasowe, do których wchodzili zawodnicy zgodnie z oznaczeniami na numerach startowych. Przynajmniej tak powinno być. Ulokowałem się na styku stref do 40 i do 45 minut. Jakże wielkie było moje zdziwienie kiedy stojąca obok biegaczka zapytała mnie czy trasa wyznaczona jest wokół stadionu i ile jest tych kółek? Z ledwością powstrzymałem śmiech i grzecznie wytłumaczyłem z grubsza przebieg całej trasy. Potem było 3,2,1 START! Tłum ruszył truchtem do linii startu gdzie wciskając przycisk na zegarku rozpocząłem bieg. 

Pierwszy kilometr wokół trybun stadionu był dość wolny. Tempo było szarpane ze względu na tłok i konieczność skokowego wyprzedzania biegaczy, którzy ulokowali się w nieodpowiednich strefach czasowych. Na drugim kilometrze zrobiło się luźniej i przyspieszyłem. Biegłem dosyć szybko, na granicy komfortu. Starałem się skoncentrować na oddechu i optymalizacji trasy. Po wbiegnięciu z ul. Królewieckiej na Al. Śląska czuć było pierwsze podmuchy wiatru, które na razie nie przeszkadzały. W pewnym momencie w grupie przede mną zrobiło się małe zamieszanie i jeden z biegaczy upadł na asfalt a inny krzyknął "sorry". Pomyślałem, że ktoś dzisiaj nie miał szczęścia i pewnie właśnie pogrzebał marzenia o życiówce. Ta myśl towarzyszyła mi do agrafki zlokalizowanej po drugim kilometrze. Pędziłem ze średnim tempem ok 4 min/km. W nogach była moc, serce pracowało szybko ale miarowo, koncentrowałem się na równym oddechu. Wbiegłem ul. Królewiecką i czując wiatr na plecach pędziłem przed siebie. Kibice na chodnikach dopingowali. Pokonując niewielki podbieg na mostek na Ługowinie miałem już w  zasięgu wzroku agrafkę przy skrzyżowaniu ulic Królewieckiej i Maślickiej, gdzie następował nawrót. Tuż przed nim na chodniku stała moja żona i krzyczała, żebym się tak nie krzywił :) Wszystko szło dobrze do momentu zawrócenia na 5 km. Poczułem silne uderzenie wiatru w twarz. Nie miałem się za kim schować więc musiałem samotnie z nim walczyć. Tempo spadło do 4:22 min/km. Przechwyciłem kubek wody od wolontariuszy i wypiłem dosłownie mały łyczek. Droga powrotna była ciężka. Cały czas starałem się biec przy takim samym wysiłku. Doszła mnie grupka biegaczy, więc zyskałem osłonę od wiatru i tempo wzrosło. Siódmy i ósmy kilometr przebiegłem po 4:15. Na dziewiątym dopadł mnie lekki kryzys, który uświadomił mi, że mam spore braki do nadrobienia po rocznej przerwie w treningu. Miałem wrażenie, że zwalniam a nawet przyszło mi do głowy, żeby tak właśnie zrobić ale pomyślałem, że warto powalczyć z kryzysem. Doszedłem do wniosku, że to jest właśnie ten etap biegu, na którym trzeba wyjść ze strefy komfortu. Zabolało. Zwalniałem i przyspieszałem. Ostatni kilometr dłużył mi się niemiłosiernie. Nogi chciały odpuścić ale duch walki nie dawał za wygraną. Garmin zasygnalizował 10 km ale jeszcze nie widziałem bramy z napisem META. Zdałem sobie sprawę, że to musi być maksymalnie 200 metrów więc zrobiłem mocny finisz.

Wpadłem na metę z czasem 00:42:07 według mojego zegarka. Byłem zmęczony ale nie skatowany. Odebrałem gratulacje od znajomych, medal, słodką bułkę i butelkę wody. Potruchtałem w kierunku szatni. Byłem zadowolony przede wszystkim ze swojej dyspozycji tego dnia. Wynik nie był najważniejszy ale i tak bardzo mnie cieszył. Wiem, że moja forma wymaga jeszcze wielu poprawek ale ogólnie nie jest źle. Zdrowie mi dopisuje i to jest najważniejsze. Zaliczyłem ten sprawdzian :)

Po wizycie w szatni zostałem na ceremonii dekoracji zwycięzców. Miałem czas na odwiedzenie stoisk organizatora, na których można było m.in. wykonać pamiątkową koszulkę z własnym nadrukiem. W jednym z namiotów od rana trwała akcja charytatywna "Podziel się kilometrem". Za każdy przebiegnięty na bieżni kilometr sponsor płacił 20zł na konto fundacji "Lepsze dni" na rehabilitację Maćka. W ten sposób uzbierano ponad 8 tyś PLN. Sam nie załapałem się na kręcenie km ale dopingowałem biegnących. W międzyczasie zrobiłem kilka zdjęć i wymieniłem się wrażeniami z innymi biegaczami.

W losowaniu nagród nie miałem szczęścia. Wyczytano nazwiska znajomych, którzy poszli wcześniej do domu, więc ich nagrody przepadły. Tak to bywa, że jak zostaję na losowaniu licząc na nagrodę nigdy nie mam szczęścia. Kiedy z kolei zmywam się wcześniej słyszę od znajomych "a mogłeś zostać" :)

Tegoroczna edycja Dziesiątki WROACTIV zmyła zeszłoroczną plamę i na stałe wejdzie do mojego kalendarza startowego. Innym również polecam ten bieg.

1 komentarz:

  1. W tym roku wszystko było lepsze - organizacja, pogoda i wynik :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...