25 marca 2015

8. MAZDA Półmaraton Ślężański oczami uczestnika

Półmaraton Ślężański to jedna z moich ulubionych imprez biegowych, w której nieprzerwanie biorę udział od  piątej edycji. Z roku na rok rośnie liczba uczestników, co ma swoje sensowne uzasadnienie. Przede wszystkim jest to pierwszy wiosenny półmaraton na Dolnym Śląsku, którego malownicza trasa wiedzie wokół Ślęży i chociaż jest wymagająca ma w sobie coś magicznego, co przyciąga każdego kto choć raz ją przebiegł. Start z Rynku w Sobótce po wystrzale z zabytkowej armaty, wspaniałe widoki, długie podbiegi, szybkie zbiegi, chłód na Przełęczy Tąpadła, długi prosty odcinek wśród pól uprawnych, pofalowana trasa na obrzeżach Sobótki i wreszcie bardzo szybki finisz, bo końcówka trasy to delikatny zbieg. Wielu biegaczy ma swoją życiówkę w półmaratonie, ale ta z Półmaratonu Ślężańskiego to zupełnie coś innego, po prostu życiówka na tej konkretnej trasie.


Obowiązki nie pozwoliły mi odebrać pakietu startowego w piątek. Na stronie organizatora była informacja, że tego dnia pakiety odebrało ok. 900 z ponad 4 tyś zarejestrowanych biegaczy. Pomyślałem, że przed startem w biurze zawodów będą dzikie tłumy, dlatego postanowiłem wstać wczesnym rankiem i jak najszybciej pojechać do Sobótki. Nie mogłem zasnąć. Mimo, że nie przygotowywałem się specjalnie do tego startu, emocjonowałem się i wracałem myślami do poprzednich edycji.

Pobudka 7:00. Wyskoczyłem na balkon, żeby sprawdzić pogodę. Było chłodno ale słonecznie. Do przygotowanego dzień wcześniej plecaka dorzuciłem jeszcze dwie koszulki bez rękawów z 2. Nocnego Półmaratonu Wrocławskiego i krótkie spodenki. Na śniadanie zjadłem jak zwykle ten sam zestaw - bułka, masło, żółty ser, dżem do tego kubek czarnej gorzkiej herbaty i banan. Kilka minut po godzinie ósmej siedziałem za kółkiem.

Do Sobótki mam dosłownie rzut beretem. Trasa co prawda liczy ok. 40 km ale wiedzie drogami S8 i A4 więc dojazd zajmuje niecałe 30 minut. Miałem wrażenie, że wszystkie auta zjeżdżające z autostrady w kierunku Sobótki to uczestnicy biegu. Nie pomyliłem się, bo na drodze dojazdowej do miasteczka mimo wczesnej pory utworzył się już sznur samochodów. Nie można było tego nazwać korkiem bo auta dosyć sprawnie posuwały się do przodu. Zaparkowałem na poboczu tuż przy biurze zawodów ale tak, żeby nikomu nie przeszkadzać. W moje ślady poszli inni kierowcy zmierzający na oficjalny parking, który już się zapełniał.

W drodze po pakiet startowy przyglądałem się ofercie stoisk, które właśnie się rozkładały. Były tam i buty biegowe i kawa, piwo i wino bezalkoholowe ale też podpłomyki, sztukateria i domowe wypieki. Co kto sobie zażyczy to dostanie! Jarmark :) A dookoła sami biegacze.

Biuro zawodów jak zwykle zorganizowane perfekcyjnie. Oznaczenia w budynku szkolnym oraz wolontariusze wyrastający dosłownie spod ziemi nie dawali cienia szansy na zgubienie się.  Po odebraniu numerka, koszulki i całej reszty sprawdziłem stan szatni i rozmieszczenie toalet. Potem wróciłem do auta.

Miałem sporo czasu, więc delektowałem się pierwszym dniem wiosny. Otworzyłem tylną klapę i usiadłem na tylnym zderzaku. Kierując twarz w stronę słońca delektowałem się śpiewem ptaków. To było coś pięknego. Pomyślałem, że skoro kilka minut po godzinie dziewiątej jest tak przyjemnie to na start trzeba ubrać lekko. Biegacze dookoła prezentowali różne podejście do tego tematu. Jedni byli ubrani w na długo inni zakładali krótkie spodenki i koszulki.

Kiedy zjawili się znajomi przypiąłem numer startowy do koszulki bez rękawów, którą spakowałem jako ostatnią a drugą założyłem pod spód. Do tego krótkie spodenki, czapeczka, frotka i okulary. Udaliśmy się wspólnie na start, do którego mieliśmy ok. 700 m. Po drodze zrobiliśmy rozgrzewkę, po której zrzuciłem z siebie jedną koszulkę. Postanowiłem pobiec zupełnie na krótko, jak latem. I to był strzał w dziesiątkę.

Armata wystrzeliła. Dosłownie kilka sekund wcześniej wskoczyłem w tłum biegaczy umiejscawiając się za balonikami na 1:40. Powoli ruszyliśmy w kierunku linii startu gdzie rozpoczął się bieg. Ależ to były emocje. Z jednej strony chciałem biec wolno mając na uwadze, że pierwsze 2 km to podbieg ale doping dosłownie mnie niósł. Cieszyłem się jak dziecko z tego startu :) Kibice zgromadzeni tłumnie na pierwszym kilometrze dopingowali i robili zdjęcia.

Pierwsze dwa kilometry podbiegu starałem się biec na hamulcu, więc tempo 4:53 i 5:06 było znośne. Następnie przyspieszyłem, bo znając trasę wiedziałem, że do ok. 5 km można szarżować. Potem jest lekko w górkę a na siódmym znowu lekko w dół i zaliczamy pierwszy punkt z piciem. Łapię kubek z wodą, bo nie chce ryzykować izotonika, zgniatam go i z dziubka piję dwa łyki. Kubek ląduje na poboczu a ja zaczynam się wspinać. Przed sobą widzę baloniki na 1:40. Tętno idzie w górę, tempo w dół. Ósmy kilometr w tempie 5:22, dziewiąty 5:36. Lecę na hamulcu, żeby nie zagotować się na tym podbiegu. Skupiony wpadam wreszcie na Przełęcz Tąpadła. Chwila oddechu i zbieeeeeg. Jednak mimo, że nie zaciągam hamulca noga nie podaje tak jak bym chciał. Mijam balonik na 1:40 i słyszę pacemaker'a, że Ci co lecą na łeb na szyję to niech lecą, on odpoczywa na zbiegu bo się mocno zmęczył podbiegiem. "OK" pomyślałem. Ja mam inną strategię, na zbiegach lecę ile fabryka daje. Niestety nie dawała 100%. Dopiero dwunasty kilometr był szybki. Nogi odpoczęły, wpadłem w rytm. Bez hamulca biegłem dalej ciągle wyprzedzając innych biegaczy. Myślałem tylko o tym, żeby wykorzystać ten rytm i dopóki starczy sił nie wybijać się z niego. Po 15 km był kolejny punkt nawadniania, gdzie udało mi się dorwać kubek w biegu. Leciałem jak maszyna. Podbieg na 17 kilometrze nie zrobił na mnie wrażenia. Tempo 4:36 utrzymywałem bez żadnych problemów.

Za to wrażenie i to duże zrobił na mnie widok wyprzedzanego czarnoskórego zawodnika, który przeszedł do marszu. Na pierwszy rzut oka wyglądał na starszego ode mnie. Ubrany był w ciepłe ciuchy, więc pomyślałem, że doradzę mu, żeby je ściągnął. Jednak dałem sobie spokój, bo przecież mógł mnie nie zrozumieć. Inni biegacze coś tam do niego krzyczeli ale nie wsłuchiwałem się. Ot taka anegdotka, która zawsze będzie kojarzyła się z tą trasą :)

Na 19 km zaliczyłem kolejny łyk wody i ostatnie podbiegi połykałem ze średnim tempem 4:32. Na chodniku zauważyłem żonę mojego kumpla, która będąc biegaczką w błogosławionym stanie i nie mogąc usiedzieć na mecie w oczekiwaniu na męża zrobiła sobie 10 kilometrowy spacerek :) Poczęstowała mnie dopingującym okrzykiem,

Ostatnie półtora kilometra minęło mi na rozmyślaniach o życiu, znajomych, rodzinie i siostrze, która po wypadku samochodowym leżała w szpitalu. Postanowiłem zadedykować jej ten bieg. Zmęczenie było niewielkie, nóżka nadal podawała a świadomość, że jedyne co mam zrobić to utrzymać tempo dawała poczucie, że ciągle znajduje się w strefie komfortu. Na ostatnim kilometrze postanowiłem z niej wyjść. Na horyzoncie pojawiło się kilku biegaczy, którzy zmotywowali mnie do poderwania się do finiszu. Zawsze upatruję sobie jakąś koszulkę, którą chciałbym wyprzedzić i to mnie dopinguje. Była moc! Był fun! Był mocny finisz :)
Po przekroczeniu mety okazało się, że wynik jaki zrobiłem jest całkiem niezły. 01:36:54 to było dużo powyżej oczekiwań. Przed startem każdy czas poniżej 01:45:00 brałem w ciemno ale to była rewelacja. Wymieniłem wrażenia ze znajomymi biegaczami, którzy tuż przede mną i chwile po mnie zjawili się na mecie. Radości było co nie miara. Uśmiechy, uściski, piątki i medale. Do tego słoneczko, trawka i moc endorfin w żyłach! A dookoła wszyscy uśmiechnięci :) Bajka!

Potem był posiłek regeneracyjny i profesjonalny masaż. Po nim czułem się znakomicie. Nie zabrakło wody po biegu a w kilku punktach można było częstować się jabłkami.

Po przebraniu się razem ze znajomymi zaległem na trawce gdzie przy butelce piwka bezalkoholowego oglądałem długą ceremonię dekoracji zwycięzców. Potem było losowanie nagród. Tym razem nic nie wylosowałem. Pewnie dlatego, że zostałem na losowaniu :) Kiedy 3 lata temu w czasie losowania siedziałem ze znajomymi w ich ogrodzie, kilkaset metrów dalej, wylosowałem jedną z głównych nagród. Niestety przeszła mi koło nosa, bo nie stawiłem się na scenie by ją odebrać. Nie wiem czy kiedyś jeszcze będę miał tyle szczęścia ale już nie uciekam z losowania :)

Do domu wróciłem ok. 16:30. Kiedy rzuciłem okiem do notatek okazało się, że zrobiłem życiówkę na tej trasie. Poprawiłem poprzedni rekord o 5 sekund. Niby to niewiele ale świadomość zrobienia kolejnej życiówki daje dużo satysfakcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...