8 marca 2016

A moi towarzysze pobiegli dalej


Kiedy Dzień Kobiet dobiegał końca powoli zaczynałem myśleć o treningu, który miałem jeszcze do zrobienia. Tego dnia męskie ego i męskie potrzeby schodzą na drugi plan, więc i trening odwlekł się do późnego wieczora. Oczywiście wahałem się i kombinowałem jak to rozegrać, bo było już na prawdę późno, za oknem była plucha, a na dodatek wiało co skutecznie zniechęcało do biegania w taką pogodę.

Tak się złożyło, że musiałem wyskoczyć na szybkie wieczorne zakupy i przypadkiem spotkałem starego znajomego. Nie widzieliśmy się dłuższy czas, więc naturalnie zaczął od pytania czy nadal biegam. Bez namysłu odparłem, że owszem, biegam i trenuję ... i w zasadzie zaraz po zakupach wychodzę na trening. W tym momencie klamka zapadła. Żadna siła nie mogła zmusić mnie do odpuszczenia treningu. Tym bardziej, że znajomy dodał, iż jego żona również wkręciła się w bieganie i strasznie jej się to podoba. Planują też wpaść z dzieciakami na trasę 3. Dziesiątki Wroactiv żeby pokibicować. Pięknie, nie mogłem wymarzyć sobie lepszego motywatora.


Wróciłem do domu, szybko wskoczyłem w ciuchy, buty i wybiegłem. O dziwo biegło mi się bardzo lekko i przyjemnie a pogoda, która zza szyby samochodu była wręcz okropna teraz wydawała się idealna - chłód, lekki wiatr w plecy i padający śnieg, który odkładał się na trawnikach i samochodach. Ruch na oświetlonych ulicach zamierał, miasto zasypiało a ja rozpoczynałem trening w tej bajkowej scenerii.

Kilometry mijały jeden za drugim a do głowy przychodziły mi same optymistyczne myśli. Nóżka podawała a ból łydek, który w tym roku bywał wielokrotne uporczywy w zasadzie nie dokuczał. Po czterech kilometrach szybkiego przebierania nogami doszedłem do niesamowitego wniosku, że w zasadzie to ja nie trenuję dzisiaj sam. Towarzyszy mi śnieg, wiatr i kałuże. Ten pierwszy sprawiał, że zasypiające miasto wyglądało uroczo. Z kolei wiatr smagający plecy pchał mnie do przodu. Kałuże, chociaż liczne i głębokie, dzisiaj rozstępowały się przede mną, a nawet kiedy w nie wbiegałem woda nie wlewała się do butów. W takim towarzystwie trening to czysta przyjemność.

Dopiero po nawrocie na 5 km zrozumiałem, że moi towarzysze jak by zdecydowali, że biegną dalej. Wiatr zaczął mocno wiać w twarz, a śnieg wpadał do oczu. Czapka z daszkiem byłaby idealna na tę pogodę ale niestety została w domu. Zwykła czapka bez daszka na niewiele się zdała. I tylko kałuże nadal nie wchodziły mi w drogę.


Będąc w dobrej dyspozycji postanowiłem powalczyć z wiatrem i śniegiem. Z każdym kilometrem podkręcałem tempo, coraz mocniej zsuwałem czapkę na oczy i mocno pochylałem głowę. Parłem do przodu. Wreszcie po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem przypływ siły biegowej. Nie miałem problemów z płynnym przetaczaniem stopy i mocny odbiciem. Skracałem i wydłużałem krok, żeby próbować pełnego zakresu ruchów. Biegłem coraz szybciej i szybciej. Ostatni półkilometrowy odcinek poleciałem w trupa. I było super.


Po wciśnięciu przycisku STOP na zegarku i złapaniu kilku głębszych oddechów ogarnęła mnie dzika satysfakcja z dobrze wykonanego treningu. To uczucie zmęczenia przy jednoczesnym zadowoleniu jest niesamowite i w zasadzie nie do opisania. Dla niego właśnie warto wyjść z domu nawet w najgorszą pogodę, która z perspektywy biegacza najgorszą być nie musi. 

Teraz kiedy już ogarnąłem się po treningu i siedząc wygodnie na kanapie spoglądam przez okno stwierdzam, że moi dwaj towarzysze, śnieg i wiatr, biegną dalej i chyba w coraz szybszym tempie :)

Kończąc wpis chciałbym złożyć najlepsze życzenia wszystkim Paniom, biegającym i tym, które z bieganiem są na bakier z okazji ich corocznego święta - zdrówka i wszelkiej pomyślności :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...