13 kwietnia 2015

Długie wybieganie przed ORLEN Warsaw Marathon

Za dwa tygodnie maraton, więc to był ostatni weekend na długie wybieganie, do którego tak na prawdę przymierzałem się już od dawna. Start godz. 20:00 w niedzielny wieczór. Pogoda idealna, czyli 11 stC bez wiatru i opadów. Założyłem na nogi dawno nieużywane już skarpety kompresyjne a do nerki wsunąłem 0,5 l izotonika przygotowanego z proszku. Ruszyłem. W powietrzu czuć było wiosnę z charakterystycznym intensywnym zapachem kwitnących krzewów forsycji i mirabelek. Nie miałem ochoty rezygnować z tych zapachów, więc mimo późnej pory skierowałem swe kroki ku wałom przeciwpowodziowym nad Odrą. Z oddali było słychać rechotanie żab na rozlewisku, które mijam biegnąc nad rzekę. Zauważyłem, że kiedy byłem coraz bliżej żabi chór liczył coraz mniej głosów, a kiedy przebiegałem obok rozlewiska miałem wrażenie, że już tylko dwie żaby wykazały się odwagą i śpiewały na zmianę. Oddalając się słyszałem, że rechot znowu przybrał na sile. Pomyślałem, że dzięki mojej wizycie większość w stadzie miała czas na przepłukanie gardła :)

Wbiegłem na wał. Odcinek po którym biegam został wyremontowany, więc teraz bieganie po nim to czysta przyjemność. Szeroka szutrowa ścieżka, gładka niczym stolnica, wprost zachęca do szybszego biegu. Ale nie tym razem. Spokojnie pomykałem w kierunku Rędzina. Kiedy byłem na 3 km wpadł mi kamień do buta i po kilkuset metrach stał się na tyle uciążliwy, że musiałem przystanąć i zdjąć but, żeby się go pozbyć. Przypomniałem sobie wtedy przygodę z mojego najdłuższego wybiegania. 

To było w 2010 roku, również na dwa tygodnie przed maratonem. Przed pierwszym maratonem trzeba dodać. To wybieganie było tak fascynujące, że nie potrafiłem przestać biec. Kiedy byłem już na 30 km do buta wpadł mi kamyk. Był uciążliwy ale ja, młody biegacz, uznawałem za plamę na honorze przystanek w trakcie treningu, a że nadłożyłem trochę drogi to kiedy wróciłem do domu na liczniku stuknęło 38 km (!!!). Mocne przegięcie, przyznaję dzisiaj, a w dodatku stopa zaczęła boleć przez ten cholerny kamyk, który okazał się wręcz kamieniem. Przez tydzień bolało. Ortopeda stwierdzeniem, że nie ma szans na ten maraton, dobił mnie zupełnie a dorzucając na koniec, że przecież za jakiś czas będą kolejne maratony dosłownie skopał leżącego. Jakoś jednak się wylizałem i maraton pobiegłem. Od tamtej pory nie lekceważę kamyka w bucie. A tego, że czasem trzeba się zatrzymać w biegu nauczyłem się dopiero 3 lata później. Ale dziś nie o tym.

Po wyjęciu kamyka z buta, co miało miejsce na czwartym kilometrze nagle poczułem silną chęć przerwania biegu, powrotu do domu i pójścia spać. Z jednej strony pokusa była silna, kończyłem pętle i byłem w pobliżu domu ale z drugiej szybko przyszła mi do głowy myśl, że to idealny moment na trening mentalny. Tak więc walczyłem z leniem i już na 6 kilometrze z bananem na ustach pomykałem w kierunku centrum miasta, które o tej porze jest po prostu dobrze oświetlone w przeciwieństwie do okolic wałów na Odrą. 

Zanim zapach wiosny zamienił się w zapach miasta okrążyłem Stadion Miejski wspominając 10 WROACTIV . No i znowu musiałem trzymać nogi w ryzach, żeby nie przyspieszać. To było dość trudne tym bardziej, że ciągle mijali mnie lub wyprzedzali inny biegacze, rowerzyści i rolkarze. Zdałem sobie jednak sprawę z tego, że spokojny bieg daje mi dużo satysfakcji i szybko porzuciłem chęć na przyspieszanie. Wbiegłem w ul. Lotniczą i lekkim krokiem sunąłem w kierunku centrum. Garmin leniwie odliczał kolejne kilometry. Izotonik powoli znikał z butelki, bo założyłem, że piję kilka łyków co 5 km. Biegłem przez kolejne osiedla i to co mnie uderzyło, to fakt, że mimo całkiem przyjemnej aury i niezbyt późnej pory na ławkach pod blokami nie było młodzieży. Pomyślałem, że siedzą na fejsie czy innych internetach w ciepłych domach. Niewielu ludzi spacerowało. Miasto leniwie układało się do snu.

Będąc na 15 km stwierdziłem, że skończyły mi się pomysły na dalszą trasę. Nie miałem ochoty na dłuższe uklepywanie miejskich chodników. Postanowiłem wrócić ale miałem świadomość, że droga powrotna będzie krótsza i nie zrobię 30km. Z drugiej strony było już dość późno, więc przyjąłem, że dwugodzinny trening w zupełności wystarczy. Zwykle jest tak, że droga powrotna mija szybciej. Oprócz tego biegło mi się cały czas lekko, więc nogi same przyspieszały. Po 18 km pozwoliłem już sobie na zmianę wybiegania na delikatne BNP. Tym bardziej dlatego, że po powrocie na moje osiedle czuć było już nocny chłód. Żwawym krokiem pędziłem do domu myśląc o ciepłej kąpieli i wyrku. W głowie zbierałem myśli na temat zbliżającego się maratonu. Czy powinienem pobiec na wynik czy może jednak spokojnie jako zając dla kolegi, który chce złamać 4:00? Nie mam szans tej wiosny na życiówkę, więc po co się spinać? Zamiast gnać do utraty tchu po prostu przeżyję te cztery godziny chłonąc atmosferę Orlenu. Z drugiej strony ambicja każe się sprawdzić. Tegoroczny całkiem dobry wynik na dyszkę 42:03 i w połówce wokół Ślęży 01:36:54 dają dobre rokowania, ale z drugiej strony nie było długich wybiegań. To rozważanie było ostatnim na wczorajszej 23-kilometrowej trasie.
Po biegu było rozciąganie i kąpiel a potem przekręcanie się z boku na bok do późnej nocy, bo często jak długo pobiegam wieczorem to potem nie mogę zasnąć. Takie życie.

2 komentarze:

  1. połówka to nie dwie dychy, a maraton to nie dwie połówki ;) co nie znaczy, że w Warszawie nie będzie rż :) Powodzenia! "Pamiętaj możesz więcej niż myślisz" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Racja, maraton to nie dwie połówki tylko 30 km rozbiegania i 12,195 km biegu :) Dzięki za dobre słowo!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...