12 kwietnia 2016

Głową i sercem czyli plan na trzynasty maraton

Do startu w tegorocznej edycji ORLEN Warsaw Marathon zostały już niecałe dwa tygodnie. Będzie to mój 13 start na królewskim dystansie. Kiedyś przyszło mi do głowy, żeby z tej okazji zrobić jakiś happening np. pobiec w przebraniu albo w klapkach lub tyłem albo biec najdłużej jak się da na granicy limitu. I wszystkie te pomysły odrzuciłem podczas mojego ostatniego startu w maratonie czyli na jesieni 2015 roku. 33. Wrocław Maraton dał mi pstryczka w nos i tak zmaltretował na trasie, że ponownie nabrałem respektu dla tego dystansu. Nie opublikowałem jeszcze relacji z tamtego startu ponieważ, jest to post pod roboczym tytułem "Jak nie biegać maratonu" ale powoli się do tego przymierzam. Generalnie zeszłej jesieni wysiadła mi głowa, a razem z nią zabrakło mi serca do walki na trasie.

Na treningach bardzo często myślę o tym co spotkało mnie w ostatnim czasie. Analizuję wydarzenia. Wyciągam wnioski i snuję plany. Bardzo często dotlenione szare komórki pracując na wysokich obrotach dają popis w postaci błyskotliwego pomysłu lub rozwiązania problemu, który zajmował moją głowę. Są jednak też takie treningi podczas których wpadam w stan niemal hipnotyczny i rozmyślam o rzeczach, o których po treningu nawet nie potrafię sobie przypomnieć. Lubię ten stan, bo to jest swego rodzaju reset mentalny. Po takich treningach ciało jest zmęczone ale głowa lekka i wypoczęta.

Z kolei podczas startów staram się maksymalnie skupić na wykonaniu zadania, które jasno określam sobie wcześniej po zakończeniu cyklu treningów. Nie ważne czy będzie to walka o życiówkę w biegu na 10 km czy chęć ukończenia biegu na dystansie ultra. Zawsze staram się być mocno skupiony przez cały bieg na tym co jest tu i teraz. Brak koncentracji w moim przypadku zawsze skutkuje problemami natury fizycznej.

Często mówi się, że maraton to 32 km rozbiegania i mocna dycha. I coś w tym jest przy czym do realizacji takiego zadania, oprócz właściwego przygotowania treningowego, odpowiedniej pogody i dobrej dyspozycji dnia potrzebna jest również mocna głowa, którą staram się biec już od samego startu. Nie czekam na 32 km ale skupiam się na tym co jest tu i teraz od samego początku.

Po pierwsze zajmuje odpowiednie miejsce w strefie czasowej, aby tłum nie porwał mnie zbyt szybkim tempem na pierwszych kilometrach.   Następnie staram się opanować emocje po przekroczeniu linii startu i biec spokojnym założonym tempem. Równolegle baczę na przebieg trasy i staram się biec po stycznych do zakrętów, aby nie dokładać sobie drogi. Na punktach nawadniania staram się sprawnie pobrać dwa kubki i ściskając je wypić odpowiednią ilość płynu, a na punktach z żywnością pobrać dokładnie tyle ile mi potrzeba. Cały czas monitoruję tempo i tętno, aby nie ulec przypływom euforii w pierwszej połowie dystansu zwłaszcza kiedy doping jest duży. Kiedy do głowy przychodzą myśli o tym, że dyspozycja dnia jest na prawdę dobra i warto rozważyć opcję podkręcenia tempa w celu zrobienia lepszego wyniku szybko schodzę na ziemię wspominając 32-38 km z kilku poprzednich startów. I tak w pełnej koncentracji i siłą mięśni docieram do 32-34 km.

Wtedy na dystansie maratońskim ciało zaczyna boleć. Nawet jeśli wcześniej coś przeszkadzało, dokuczało to po 32 km wszystkie małe bolączki sumują się w jeden wielki ból. Ilość impulsów wysyłanych do mózgu jest tak duża, że nawet najbardziej skoncentrowanemu maratończykowi przychodzą do głowy myśli o tym, że zmęczenie jest tak duże, że trzeba zwolnić i odpocząć. I wtedy właśnie zaczyna się biec głową i sercem. 

Trzeba włożyć dużo wysiłku w to, żeby uporać się z bólem fizycznym ale jeszcze więcej aby dać radę temu co dzieje się w głowie. Wtedy właśnie bez silnej motywacji do osiągnięcia założonego celu, bez serca do walki, pogrążamy się w otchłani własnej niemocy. Poddajemy się usprawiedliwiając się przed sobą, że to nie nasz dzień, że będą kolejne starty, że lepiej się do nich przygotujemy. 

Zeszłej jesieni na trasie połówki i maratonu przyznałem sam przed sobą, że zabrakło mi serca do walki. To były dwa najgorsze starty w moim życiu. Czas w połówce nie był taki zły ale maraton mnie zmiażdżył. To co przeżywałem na trasie po 32 km to był dramat. Nie zszedłem tylko dlatego, żeby zdobyć fajny medal do kompletu z medalem z Nocnego Półmaratonu Wrocławskiego.

Wiele mądrych myśli przyszło mi do głowy na trasie mojego dwunastego maratonu, a wśród nich ta, że ten dystans to nie przelewki i nawet jeśli wystartuję po raz trzynasty to na pewno nie będę robił z tego startu żadnego happeningu. Postaram się wejść do strefy startowej maksymalnie skoncentrowany, a potem pobiec głową i sercem w końcówce. Taki jest plan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...