15 maja 2016

Nie samym bieganiem żyje człowiek, nawet ten zabiegany.

Przez ostatnie trzy tygodnie biegałem niewiele. Po ostatnim maratonie zrobiłem sobie tygodniowe roztrenowanie, które przedłużyło mi się o kolejny tydzień przez drobną aczkolwiek bolesną kontuzję. Nabawiłem się jej podczas przemeblowania kiedy półka spadła mi na stopę w wyniku czego został mocno poturbowany prawy duży paluch. Przerwa w bieganiu była nieunikniona ale mogłem chodzić. 

W związku z tym, że wieloletni trening biegowy uzależnił mnie od regularnej aktywności fizycznej mimo, że nie biegałem oddawałem się codziennie pracy fizycznej na ogrodzie. Pracy było, i nadal jest, bardzo dużo, więc chcąc pogodzić obowiązki rodzinne i służbowe wstawałem tuż przed wschodem słońca, żeby popracować przed pójściem do pracy. Wieczorami również pracowałem dopóki nie zapadał zmrok. Ta robota mimo, że ciężka i brudna sprawiała mi mnóstwo satysfakcji, bo jej efekty po prostu widać. Kolejny posadowiony słupek ogrodzeniowy, kolejny posadzony krzew, kolejna posiana połać trawy, kolejna uprzątnięta przestrzeń. Po niedługim czasie suma takich małych kroków widoczna jest jako większa całość, która robi wrażenie. I przez to właśnie zatraciłem się w tej robocie. Aż do dzisiaj. Dziś ze względu na Zielone Świątki rozwiesiłem w ogrodzie hamak i postanowiłem odpocząć. Topiąc wzrok w błękicie nieba pomyślałem, że po wielu dniach ciężkiej pracy nadszedł Dzień Siódmy, Niedziela, w którym Pan Bóg nakazał odpocząć. Zatem odpoczywałem i przyglądałem się efektom swojej pracy. Czułem się zadowolony ale również bardzo zmęczony. Zasnąłem. Nie pamiętam o czym śniłem w hamaku ale po przebudzeniu się ledwo z niego zszedłem, w zasadzie spadłem. Czułem sztywność we wszystkich stawach, ból w krzyżu i pieczenie na plecach, które spaliłem wczoraj pracując bez koszulki. Jak połamaniec poczłapałem do domu i resztę dnia spędziłem z rodziną. 

Kiedy przyszedł wieczór poczułem olbrzymią chęć pobiegania. Mimo, że na dworze zrobiło się zimno, wietrznie i deszczowo wybiegłem na ścieżkę, po której nie biegałem od tygodnia. Od samego początku nogi mnie niosły. Zmęczone kolana sztywne i obolałe jeszcze kilka minut wcześniej teraz nagle zostały pozbawione czucia. Chłodny wiatr pozwolił zapomnieć o piekącej skórze na opalonych plecach, a kręgosłup w odcinku lędźwiowym rozluźnił się i przestał dokuczać. Serce biło miarowo w pierwszym zakresie. Cudowne ozdrowienie i orzeźwienie! Już po pierwszym kilometrze poczułem się jak bym wskoczył na właściwy tor po długim czasie jazdy po zdezelowanej bocznicy. Podkręciłem tempo. Serce nie protestowało, płuca również, a nogi miarowo odbijały się od nadodrzańskiego wału. Biegnąc płoszyłem zwierzynę, która z racji wieczoru wyszła z gęstwin na umajone łąki. Były to młode jelenie i sarny oraz zające, młode i dojrzałe osobniki. Jeden z nich przycupnął przy ścieżce, którą biegłem i jak małe dziecko kryjące twarz w dłoniach sądzi, że go nie widać tak samo ten szarak spuścił uszy i nawet nie drgnął kiedy obok niego przebiegłem dosłownie w odległości dwóch kroków. Być może jego zachowanie było podyktowane tym, że kilkadziesiąt metrów wcześniej minąłem innego biegacza z dwoma dużymi psami i zając pomyślał, że ja i tak go nie złapię, a pochopna ucieczka mogłaby zwrócić uwagę dwóch psów, które z pewnością by go dopadły i rozszarpały. W każdym razie to była ciekawa obserwacja. 

Biegnąc każdy kilometr coraz szybciej doszedłem do wniosku, że pomimo przerwy w treningu biegowym forma nie uleciała. Mało tego miałem wrażenie, że lecę jak na superkompensacji. Wtedy do głowy przyszła mi myśl, że ciężka praca fizyczna w ostatnim czasie to była cała masa ćwiczeń ogólnorozwojowych i siłowych. A mocny brzuch i mocne plecy przekładają się na moc w bieganiu. Fakt, nie odkryłem Ameryki. Leciałem tak coraz szybciej ciesząc się jak dziecko z tego, że mogę podkręcać tempo co kilometr bez patrzenia na zegarek. Pamięć mięśniowa i czucie pozwoliły mi balansować na górnej granicy trzeciego zakresu. Już dawno nie biegłem tak szybko czując jednocześnie bardzo dokładnie co dzieje się w moim organizmie. To było klasyczne BNP rozkręcane bardzo płynnie. Kończyłem dychę biegnąc w tempie dużo szybszym niż w biegu na 5 km. Co za dyspozycja! Jeszcze kilka godzin wcześniej ledwo chodziłem, a natychmiast po treningu czułem się lekki jak piórko.

Po co ten cały wywód? Ano po to, żeby zwrócić uwagę na to, że nie samym bieganiem żyje człowiek. W pierwszych latach swojego biegania z ciężkim sercem patrzyłem na zaznaczone w dzienniczku niezrealizowane jednostki treningowe. Sądziłem, że każdy opuszczony trening oddala mnie od osiągnięcia założonego celu. Biegałem coraz więcej i więcej eksploatując organizm do granic możliwości w pogoni za kolejną życiówką w maratonie. W końcu wylądowałem w szpitalu wychudzony i z zapaleniem płuc. Ślepa wiara w plan treningowy bez wsłuchiwania się we własny organizm i sygnały z niego płynące to prosta droga do porażki. Jednak poznanie samego siebie, swoich reakcji na różne bodźce i formy treningu wymaga czasu. Po drodze popełnia się wiele błędów. Czasami zastanawiam się czy mając trenera mógłbym biegać lepiej i osiągać dużo lepsze wyniki. Z drugiej strony jednak rozsądek podpowiada mi, że powinienem cieszyć się wynikami, które mam już na swoim koncie, bo ciągłe gonienie niedoścignionego zabiera cenny czas, który nie jest przecież z gumy. Przeznaczony na jeden rodzaj aktywności mija bezpowrotnie, a nasze życie toczy się przecież na wielu płaszczyznach i w wielu wymiarach. Grunt, żeby zdać sobie z tego sprawę i wyrobić w sobie umiejętność działania wielowątkowego w różnych wymiarach jednocześnie przy czym w taki sposób aby energia była rozdzielana we właściwych proporcjach na każdy z nich. Na bycie sportowcem jestem za słaby i już za stary ale jestem ambitnym biegowym amatorem. Bycie ambitnym wiąże się z chęcią rywalizacji i śrubowania wyników ale amatorstwo usprawiedliwia niedoskonałości, lenistwo czy chwilowy brak motywacji do biegania i blogowania. Czyż nie?

5 komentarzy:

  1. Tomek jaki stary? to co ja mam powiedzieć he,he... za słaby? nie każdy musi być mistrzem świata żeby być Sportowcem. Niedoskonałość jest rzeczą ludzką i z tym trzeba się pogodzić. Każdy ma jakiś talent i ważne aby go wykorzystać:) Czasami brak talentu nadrabia się pracowitością i to też potrafi dawać efekty. Regularnie trenujesz, walczysz z lenistwem dbasz o motywacje i myślę, że Jesteś lepszym Sportowcem od pseudo zawodowca, który obija się, chleje gorzałę, ćpa, oszukuje trenera i kibiców. Można być Amatorem w każdej dziedzinie! robić to co się uwielbia najlepiej jak się potrafi i czerpać z tego ogromną satysfakcje:) Teraz modne jest słowo profesjonalnie hi,hi... Przeciwieństwem jest amatorszczyzna:( lecz nas hi,hi.. Ambitnych Amatorów to nie dotyczy:) To co napisałeś o bieganiu jest kapitalne! Dlatego bieganie jest moją pasją, sposobem na życie, uzależnieniem... Zamierzam biegać póki sił starczy. Obserwuję ciało, mierzę siły na zamiary;) i czerpię z tego niesamowitego "pałera" I nigdy nie myślę, ze jestem gorszy he,he... tylko inny;) Nawet napisałem w jednym poście biegam jak nasz imiennik Walerowicz tylko wolniej cha,cha...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tete potrafisz zabawnym komentarzem pozytywnie nastroić człowieka na cały dzień :) Pisząc o starości miałem na myśli nie moje lata ale ogólnie wiek sportowca wyczynowego, który walczy o miejsce na olimpiadzie, więc nie czuj się urażony, mało tego już nie raz pisałem, że życzę sobie mieć Twoją formę i krzepę będąc w Twoim wieku :) Fakt, że dopóki robisz coś co lubisz to mocno się starasz, jeśli robisz nawet to samo ale dlatego że musisz to z czasem zaczynasz odwalać chałę byle by mieć to z głowy. Ostatnio wychodząc do pracy na ogrodzie przed 5 rano spotkałem sąsiadkę, która spytała czy idę biegać. Odpowiedziałem że wstałem bo musiałem skończyć robotę przerwaną wieczorem i tylko dlatego, a biegam dla przyjemności więc na trening będzie czas pózniej :) Lubię hasło "Rób to co kochasz!". Miłego dnia!

      Usuń
  2. Tomasz nie czuję się urażony:) ja nie z tych ja z Częstochowy he,he... Bo przecież mam dopiero lat 28,5 na jedna nogę hi,hi...Jak najbardziej zgadzam się z Tobą. Na wszystko musi być czas i odpowiednia hierarchia wartości. Mimo uzależnienia;) Pozdrowaśki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiście wsłuchanie się w organizm to podstawa, wiele razy jednak przeciąga się strunę na drugą stronę i wtedy może zniknąć ta radość, którą odczuwamy na pierwszym km, który mimo porannych godzin, pokonujemy zwlekając się wcześnie z łóżka. Radość z biegania, radość z biegania, radość z biegania, a nie wynik, rywalizacja, niech to będzie naszą mantrą. Dzisiaj rano wstałem wcześnie, wczoraj wieczorem zaplanowałem, że pobiegnę, ale nie zrobiłem tego, bo tak dobrze mieć trochę więcej czasu przed pracą, bez pośpiechu. Słucham dobrze nastrającego reggae, jem kelloksy i raduję się, że jeszcze zostało mi pół godziny spokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, bo chodzi o to, żeby nie zdusić w sobie radości z biegania. A cóż to takiego te kelloksy? :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...