23 lutego 2016

Weekend w słońcu i błocie skąpany

Z roku na rok zimy są coraz bardziej łagodne. Kiedy byłem dzieckiem w lutym zwykle trzymał tęgi mróz, wszędzie było pełno śniegu a z dachów zwisały długie sople lodu. Pamiętam jak za każdym razem kiedy wchodziło się do domu dorośli upominali, żeby szybko zamykać drzwi bo zimno leci. W  tym roku trzeci weekend lutego w niczym nie przypominał tamtych lat. Wprost przeciwnie, pogoda była jak w kwietniu, który zgodnie ze staropolskim przysłowiem przeplata trochę zimy trochę lata.

Sobotni poranek we Wrocławiu był piękny i słoneczny. Luźne 10 km po wałach nad Odrą było jednym z najprzyjemniejszych tegorocznych treningów. Na trasie spotkałem znajomą, która stwierdziła, że mimo iż nie planowała tego dnia treningu wybiegła ze względu na słoneczną pogodę. Nic dziwnego, bo każdy jest coraz bardziej spragniony promieni słonecznych.





Aż trudno było uwierzyć, że w tym samym czasie w centrum kraju mocno posypało śniegiem. Rodzina i znajomi przysyłali zdjęcia zasypanego śniegiem Opoczna. Niestety po południu pogoda we Wrocku również zaczęła się psuć i zaczął padać deszcz. Lało aż do wieczora.

Na niedzielny trening zaplanowałem 25 km w spokojnym tempie na Ślęży. Założyłem, że w górzystym terenie zajmie to około 2:40. Zdawałem sobie sprawę, że będzie błoto ale po cichu liczyłem, że chociaż przestanie padać. No i się przeliczyłem. Pobudka o 7:00 i od razu przykre zderzenie z rzeczywistością, bo za oknem lało jak z cebra i trudno było znaleźć na podwórku miejsca bez kałuży. W drodze na Ślężę wycieraczki w aucie pracowały bez przerwy. 




Po dotarciu do jej podnóża wydawało się, że pogoda zaczyna się poprawiać i deszcz przestaje padać. Jednak na krótko. Po wbiegnięciu na szlak okazało się, że padać raczej nie przestanie a dodatkowo dookoła pojawił się śnieg. Momentami to nie był bieg a brodzenie po kostki w śnieżno-błotnistej brei.


 


Zupełnie jak na Łemokowynie rzucił Michał, z którym biegłem. I tak od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, że to nie była pogoda ani warunki na trening dla normalnych ludzi ale z drugiej strony to oczywiste, że normalni nie jesteśmy :) Kilometry leciały, minut również a my wbiegaliśmy i zbiegaliśmy na Radunię i Ślężę. Pod nogami mieliśmy wszystko od asfaltu, przez szutrową drogę, leśną ścieżkę, glinę, błoto po breję z wody, śniegu, lodu i kamieni co przy dużych nastromieniach wymagało pełnej koncentracji, żeby nie zaliczyć wywrotki.






Na trasie minęliśmy kilku podobnych nam zapaleńców. Wszyscy byli ubłoceni i przemoknięci ale miny mieli zadowolone. W którymś momencie usłyszałem zza pleców O widać trofea z Rzeźnika, czyżby przygotowania do kolejnej edycji? Chodziło o buff z logo Biegu Rzeźnika z zeszłego roku. Odparłem, że w tym roku zaliczę ultra tuż za miedzą czyli Sudecką Setkę. Mój rozmówca odparł, że on właśnie przygotowuje się do dziewiątego startu w Rzeźniku. Pomyślałem, ze to dopiero pozytywnie zakręcony koleś :) Razem wdrapaliśmy się na Ślężę. Jest coś magicznego w treningu biegowym co skłania nas do robienia rzeczy, o których nawet ciężko racjonalnie myśleć leżąc na kanapie w ciepłym mieszkanku. 

Zbieg czarnym szlakiem ze Ślęży był mega hardkorowy bo nie dość, że było stromo to leżące pod luźnym śnieżnym błotem kamienie nie dawały stabilnego podparcia. W dodatku na dużych płaskich skałkach było bardzo ślisko. To był jeden z najtrudniejszych zbiegów.







Kiedy kończyliśmy trening zegarek pokazywał 24,5 km z sumą przewyższeń 965 m w czasie 3 godzin a z nieba nadal kapał deszcz. Buty, legginsy łącznie z kurtką i plecakiem były ubłocone i kompletnie mokre ale humor dopisywał. Nóżka podawała, serducho waliło miarowo w drugim zakresie a zmęczenie było niewielkie w porównaniu do wypadu sprzed tygodnia. To był dobrze wykonany trening! :)



1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...