21 października 2011

Powrót do zdrowia

Dzisiaj nareszcie lekarze potwierdzili, że jestem zdrowy. Wyniki spirometrii są bardzo dobre, w osłuchowym badaniu płuc nie stwierdzono żadnych problemów, kardiolog wykonując USG i EKG nie miał zastrzeżeń do stanu mojego serca i zalecił podobną kontrolę raz w roku. Cieszę się, że mam to już za sobą. Prze kolejne 6 tygodni muszę pracować nad wzmocnieniem odporności organizmu i nie forsować się. Myślę, że jeśli zacznę przygotowania do wiosennego maratonu nieco spokojniej z pewnością nie ulegnę przetrenowaniu :)

15 października 2011

SportsTracker

Każdy biegacz, wcześniej czy później, zakłada dziennik biegowy. Może on mieć postać zwykłego papierowego notatnika, arkusza kalkulacyjnego, bloga w serwisie dla biegaczy lub profilu na portalu Sports-tracker.com. Temu ostatniemu chcę poświęcić dziesiejszy wpis.

Od wielu lat jestem użytkownikiem tel. komórkowych firmy Nokia. Pierwszym był model 3210, po nim kolejne a od ponad dwóch lat korzystam z E52. Uważam, że ten model ma same zalety a dodatkowo świetnie się spisuje na treningach i zawodach biegowych w roli odtwarzacza MP3 i rejestratora pokonanego dystansu dzięki wbudowanemu modułowi GPS i zainstalowanej aplikacji SportsTracker.

SportTracker, podobnie jak Endomondo, jest aplikacją, która bazując na wskazaniach modułu GPS śledzi na bierząco i zapisuje trasę oraz parametry biegu takie jak czas, dystans, tempo z wartościami chwilowymi i średnimi. Po skończonym biegu w łatwy sposób można przesłać dane do profilu na portalu Sports-tracker.com. 

W czym ta SportsTracker jest lepszy od Endomondo? W zasadzie w niczym bo obie apki są równie dobrze dopracowane ale jak to zazwyczaj bywa preferuję aplikację od której zaczynałem :) 

(Nie) Pierwszy post

W zasadzie z nudów zacząłem pisać tego bloga ale muszę przyznać, że coraz bardziej mnie to wciąga. Jestem wiecznym gadułą, więc liczę na posłuch a niestety publika wokół mnie ma już dość tematów związanych z bieganiem, treningiem maratońskim i całą tą otoczką. 

Pomyślałem, że swoje przemyślenia, cele i dokonania będę opisywał tutaj. Tym samym, mam nadzieję, trafię do grupy zainteresowanych odbiorców. Materiału na wpisy z pewnością mi nie zabraknie. Zakładam również, że uda mi się przenieść systematyczność z treningu biegowego na blogowanie. 

Zatem niejako otwieram tego bloga raz jeszcze i zapraszam do czytania i komentowania :)

13 października 2011

3 tygodnie bez biegania

Dziś mija trzeci tydzień totalnego bezruchu. Zastanawiam się na jakim poziomie jest moja forma biegowa. Choroba i kuracja antybiotykowa z pewnością mnie osłabiły ale ogolnie mam dobre sampoczucie. Waga wskazuje 65kg co przy wzroście 172cm pozostaje w granicach normy. Lekarz zalecił odpoczynek do niedzieli. Posłusznie pozostanę w areszcie domowym.

W poniedziałek wracam do pracy po trzech tygodniach zwolnienia lekarskiego. We wtorek planuję pierwszy luźny trening - zacznę od marszu i przejdę do truchtu, całość na odcinku max 5km. Tymczasem zabieram się za lekturę październikowego wydania miesięcznika Bieganie :)

12 października 2011

Za cztery dni maraton w Poznaniu

Siedzę w domu, leże w łóżku, czekam na stwierdzenie lekarza "Jest Pan zdrowy" jak na zbawienie. Badania kontrolne już za mną. W czwartek udaję się z kompletem wyników na konsultację lekarską. W niedzielę jest maraton w Poznaniu...kolejna biegowa impreza tej jesieni, w której mimo zgłoszenia nie wezmę udziału. Zastanawiam się nad wycieczką do Poznania, po to by choć pokibicować maratończykom. Kto wie, jeśli w czwartek lekarz nie będzie miał nic przeciwko takiej wycieczce a w weekend pogoda dopisze, być może pojadę. Przyznam szczerze, że dałoby mi to odrobinę satysfakcji, że wziąłem udział w tej imprezie jako kibic. To byłby też sposób na optymalne wykorzystanie sytuacji, w której się znalazłem tj. kibicowanie bez żalu, że nie biegnę. W Wawie kibicowałem, ale wewnętrznie byłem wściekły. Teraz już się z tym pogodziłem. 
Jednak na razie tylko gdybam. Zobaczymy co powie lekarz i jaka będzie pogoda.

7 października 2011

Piesek spalony

- To pewnie przez bieganie.
- Przetrenowałeś się, nie dbasz o siebie.
- Spaliłeś się przygotowaniami do maratonów.

Tak ... te i inne przypuszczenia na temat mojej choroby snują wszyscy dookoła. Ja uparcie powtarzam, że NIE :) Ostatnie 2 tygodnie przed MWa-wskim były luźne. Tydzień przed już zupełnie bez spinki. W weekend nawet nie było długiego wybiegania. Wszystko szło zgodnie z planem - odpoczynek, dieta, suplementacja (witaminy, magnez, potas). Niestety miałem pecha. W tygodniu przed maratonem miałem kontakt z "zakatarzonymi" ludźmi. W czwartek wieczorem, po ostatnim spokojnym treningu, czułem lekkie drapanie w gardle - witamnka C miała załatwić sprawę. W piątek od rana czułem się niewyraźnie aczkolwiek nie było to nic nadzwyczajnego. Łykałem rutinoscorbin i miałem wrażenie, że pomaga. Być może długa droga (9 godzin) do Wawy i stres z nią związany (korki, objazdy) pogorszyły moją odporność. Teraz tylko gdybam. Jednak mam w pamięci stwierdzenie lekarza, który wypisując skierowanie na szpitalny oddział zakaźny powiedział bardzo poważnym tonem "złapał Pan taką prawdziwą grypę". To był lekarz z prywatnej przychodni, wydawać by się mogło, że byłem jednym z wielu przypadków. Dziwne jest tylko to, że po dwóch dniach zadzwonił do mnie z prywatnej komórki z pytaniem jak się czuję, bo wyniki badań i mój stan ogólny wskazywały na to, że mam bardzo poważny problem. Ucieszył się wyraźnie kiedy powiedziałem, że w szpitalu nastąpiła szybka poprawa mojego stanu zdrowia.

Konkluzja jest taka: miałem pecha, złapałem jakieś cholerstwo ale już sobie z tym poradziłem :) 


Tytuł posta pochodzi z filmu 'Nic śmiesznego':
+ Panie rezyseze, pa.. hej.. panie rezyseze ten piesek bedzie dobry do spalenia żeby leżec spalony w chacie?
- Jak to ten piesek spalony?
+ No uśpi sie go opali troche i położy do ujęcia w spalonej chacie.
- Spier...j bo ciebie zaraz uśpie każe uśpić opalic i położyć do ujęcia!!
+ Wszyscy wielcy humaniści ku...a jego mać a skąd ja wezme spalonego psa? swojego mam spalic? przecież sie sam tam k...wa nie położe.

6 października 2011

2 tygodnie bez biegania

To najdłuższa przerwa w bieganiu od kiedy zacząłem przygodę z tym sportem. Cóż zdrowie jest najważniejsze, a trening dla organizmu w tym stanie z pewnoscią byłby niszczący a nie budujący. Do końca antybiotykoterapii już tylko dwa dni.

5 października 2011

Wypis ze szpitala

Wczoraj wypisali mnie ze szpitala, nareszcie :) Antybiotyk, który podawali mi dożylnie teraz każą łykać przez najbliższe 4 dni i zalecili kontrolę stanu zdrowia po weekendzie. Na razie mam pozostać w łóżku i się "oszczędzać". Trudno mi będzie bo mnie nosi. Z jednej strony zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji (kiepskie samopoczucie, szybkie męczenie się, spadek wagi do 63kg) z drugiej ciężko nie ulec złudzeniu, że wszystko szybko wraca do normy po kolejnej dawce antybiotyku. Na poprawę nastroju zrobię porządek w szafce z ciuchami i akcesoriami biegowymi :)

3 października 2011

Szpitalny stretching

To już piąty dzień w szpitalu a jedenasty bez biegania. Zrobiłem rozciąganie głównych partii mięśniowych. Najbardziej odczuwalny przykurcz dotknął mięśni pleców, pewnie przez to leżenie... Patrzę za okno i zastanawiam się kiedy stąd wyjdę...?

2 października 2011

PROSTO inspiracja

Dziś odbyła się największa w Polsce impreza biegowa pod nazwą "Biegnij Warszawo 2011". Wystartowało 10 tyś biegaczy, kolejne 3 tyś towarzyszyły i kibicowały maszerując.

Ale czemu o tym? Dostałem przed chwilą SMSa:
Nie było miejsc ale pojechalem rowerem z domu, przejechalem trase i wracam. 30km. Nastepny jest bieg niepodlegosci. Tam dam rade:)

To wiadomość od tego samego człowieka, o którym pisałem w tym poscie, który zafascynowany zjawiskiem biegu masowego krzyczał, że chce przebiec maraton za rok. Coraz bardziej poważnie traktuję jego deklarację. Mam nadzieję, że pobiegniemy połówkę na wiosnę i cały maraton w Wawie za rok! Nie udało mi się zrealizować planu "Z buta przez Warszawę" w 2011 to spróbuję raz jeszcze w 2012.

A teraz wdech, i wydech. Tlen rzekomo uspokaja, więc się nim upajam. Myślę pozytywnie :)))

Plany

Patrzę za okno i widzę piękną złotą jesień, czuję ją w powietrzu. W TV spiker straszy załamaniem pogody już od środy. Nie przejmuję się tym, bo bez względu na pogodę tej jesieni będę biegał. Będę oddychał pełną piersią, będę pompował interwały aż poczuję ogień w płucach i skurcze w mieśniach. Już niedługo Minimaraton Złotnicki, impreza na której nie trudno wycisnąć HRmax, a kilka dni później Bieg Wokół Orbity. Już chodzą mi nóżki pod kołdrą na szpitalnym łóżku...

X

Dziś mija 10. dzień bez biegania. Nadal leżę w szpitalu ale pod łóżkiem stoją wysłużone ASICSy, więc może by tak się przebiec po bocznym, nieuczęszczanym korytarzu? :) Pan Bogdan z łóżka obok robi spacerkiem 50 długości każdego dnia. Nie. Nie mam siły nawet na 2 długości spacerkiem :( Każda próba dłuższego niż 50m spaceru kończy się potem na plecach i kaszlem..

Ciągle się zastanawiam jak będzie wyglądał mój powrót do formy sprzed choroby. Szukam informacji na ten temat w necie ale nie znajduję żadnych konkretów. Już układam plan "recovery" od spaceru przez trucht do biegu. Każda próba koniecznie musi kończyć się w klatce bloku. Klucz muszę mieć zawsze przy sobie. Ryzyko wyziębienia organizmu musi zostać zminimalizowane do zera. Pytanie tylko, kiedy będę mógł rozpocząć ten plan ...?

1 października 2011

3 dni po maratonie jak 3 gwoździe do trumny biegowej formy

Wróciłem z Wawy na lekach. Gorączka nie odpuszczała. Poniedziałkowa wizyta domowa zakończyła się konkluzją - zmiana paracetamolu co 4godz. na ibuprofen co 8godz. Tego też dnia gorączka przebiła barierę 41,5stC! Badania, jeśli nic się nie poprawi, miałem wykonać w środę. Leżałem, gorączkowałem, pociłem się na potęgę i tak cały czas. Nie mogłem spać. Nie nadążałem z praniem ciuchów a w mieszkaniu czuć było chorobę w powietrzu. Nic nie ulegało poprawie. W środę oddałem krew do badania. Poprosiłem o przedłużenie zwolnienia lekarskiego. Lekarz wystawiający zwolnienie badając mnie stwierdził zapalenie płuc. Zalecił antybiotyk. Wzbraniałem się, ale doktor szybko wytłumaczył mi, że mam duży problem. Antybiotyk przekreśli pewnie szansę na starty tej jesieni ale z pewnością przyniesie poprawę. Zażyłem. Następnego dnia odebrałem wyniki (ob, crp ALARM!!!) ale lekarza nie zastałem. Inny na wizycie domowej przyznał - w domu już Panu nie pomożemy, jedzie Pan do szpitala. Poniedziałek - Wtorek - Środa to 3 gwoździe do trumny mojej biegowej formy tej jesieni...

Szpital - nowe doswiadczenia

Jadąc karetką, pierwszy raz, rozmyślałem nad tym jaki "kanał" mnie czeka. Zdziwienie było olbrzymie. Nowy budynek a na izbie przyjęć bardzo miłe panie doktor i pielęgniarka. W drodze na salę chwila w pracowni RTG, zdjęcie płuc, równie miła lekarka. Na oddziale swojsko - "lekkostrawna dieta dla pana, on biega" słyszę za plecami :) Na sali dwóch panów. Remigiusz,  35 lat, zakażenie nogi gronkowcem w wyniku niwielkiego otarcia przy pracy w ogrodzie. Początkowe objawy jak u mnie. Bogdan, 58 lat, zapalenie opon mózgowych w wyniku ukąszenia przez kleszcza. Początkowe objawy takie same. Ehh, pomyślałem, może ta "grypa z prawdziwego zdarzenia" jak ją określił lekarz na wizycie domowej w czwartek to może ta z rodziny AH1Ncoś tam. Jest widocznie jakiś powód, dla którego wpakowali mnie na oddział chorób zakaźnych i ciągle mam wrażenie, że lekarze nie mówią mi wszystkiego.

Towarzystwo mam dobre. Wszyscy trzej mamy wspólne tematy. Każdy z nas denerwuje się na wieść o kradzieżach na oddziale. Opowiadamy sobie różne historie. Czytamy książki, śpimy. Moim zdaniem czas szybko leci. Personel jest bardzo miły, sympatyczny i pomocny. Inaczej wyobrażałem sobie pobyt w szpitalu. Jednak w domu najlepiej i mam nadzieję, że po weekendzie stąd wyjdę :) Tym bardziej, że ukierunkowane leczenie antybiotykowe przynosi szybkie rezultaty (brak gorączki, od soboty brak potów).

33. Maraton Wa-wski oczyma widza

Po nieprzespanej nocy (gorączka, dreszcze, impreza za ścianą) zjadłem byle śniadanie, zażyłem garść leków i wskoczyłem w metro w kierunku Placu na Rozdrożu. Byłem umówiony na 8:20 z resztą teamu na pamiątkowe zdjęcie. Niestety forma nie pozwoliła nawet na szybki spacer. Byłem tam około 8:35. Spotkałem jedynie Karola i nowego kolegę, praktykanta. Karol dosłownie wciągnął mnie do żółtej strefy startu. Mimo, że miałem numer w kieszeni nie powinienem tam stać. Oczywiście biegacze nie mieli nic przeciwko, widzieli przecież ASICSy na moich nogach i słyszeli jak kiepsko się czuję. "Będzie jeszcze nie jeden maraton" słyszałem dookoła. Serce oprócz gorączki ściskał żal, dręczył mnie głód biegu. Mimo, że wiedziałem z czym wiąże się bieg po 38km to chciałem to znowu poczuć. Niestety nie było mi to dane. Nie tym razem.
9:00 - wystrzał z pistoletu i ruszyli. Zostałem z boku. Trochę zmieszany. Ale szybko doszedłem do wniosku, że w zasadzie nic straconego - wezmę udział w tej imprezie jako kibic!
9:23 z sekundami - Karol kończy 5km, trzyma sie międzyczasów na wynik 3:15:00. Jest dobrze.
Reszta biegaczy różnie - jedni rozsądnie, miarowo prą do przodu, inni gnają na oślep byle szybko, jeszcze inni zachowawczo truchtają. Pięknie to wygląda, pięknie.
Szyba zawijka do metra, powrót na mieszkanie znajomych, próba dobudzenia ich i przesiadka do auta. Jesteśmy na 23km. Dopingujemy biegaczy na przejściu dla pieszych. Mój znajomy, który aż do tej pory miał lekceważący wręcz stosunek do biegania i biegaczy jest zachwycony uporem i wolą walki wymalowaną na twarzach mijających nas biegaczy - JA TEŻ TAK CHCĘ, POBIEGNĘ ZA ROK MARATON!!! w końcu słyszę od niego. Powiedziałem tylko, że trzymam go za słowo. Atmosfera jest niesamowita. Szybka zmiana miejscówki. Jesteśmy na 38km. Budzimy ledwo żywych zombie do życia, zachęcamy równo biegnących do kontynuowania wysiłku, dopingujemy walczące panie. Małym grupkom seniorów pokrzykujemy "cóż za dyspozycja, wogóle nie widać zmęczenia". Jedni przebiegając udają, że nas nie widzą, inni walą w ściane i nie są w stanie skupić się na niczym innym z drugiej strony ożywieni zombie cieszą się i krzyczą "dzięki, daliście mi siłe", podbiegają przybijają piątki, inni jeszcze z daleka uśmiachają się i liczą tylko na odwzajemnienie uśmiechu. Jak ja dobrze wiem ile to znaczy. Doping na trasie to nieoceniona pomoc. Szczególnie po 38km!!! Jest i Karol, trochę wolniej, nie będzie 3:15 ale i tak dobry wynik jest w zasięgu. Próbuję dopingować, podkręcić jego tempo biegnąc z nim chwilę ale koszulka z biegu rzeźnika na plecach jak gdyby sama zdawała się mówić "robie swoje, dortwam, ale nie każ mi przyspieszać bo to nie jest jeszcze ten moment" czuję respekt, zaciskam kciuki, klepie go po ramieniu i przechodzę do kolejnego biegacza :) To była świetna zabawa! Młody Grześ, 20-letni debiutant dziękował za doping - "Bardzo mi pomogłeś, bardzo dziekuje" powiedział, podniósł głowę i przyspieszył. Panie, które szły na czas poniżej 3:30 miały na prawdę uśmiechnięte miny, to było niesamowite! 
Zawinęliśmy się na metę. Po krótkim dopingu znalazłem Karola. Wynik 3:27 był świetnym debiutem jednak jak sam stwierdził "maratonu nie da się przebiec za darmo". Potrzeba przygotowań, które Karol odpuścił. Z pewnością następnym razem podejdzie mocno zmotywowany i dobrze przygotowany. Myślę, że jest potencjalnym trójkołamaczem. 
Przeżywałem chwile wzruszenia patrząc na wbiegających na metę. Powtarzałem sobie w głowie - już za 3 tygodnie Poznań. Tam pokażę swoją klasę, taktykę i wytrenowanie!!!!!!!!!!

I po maratonie ...

Przygotowania do 33. Maratonu Warszawskiego poszły sprawnie. Wyniki uzskiwane w międzyczasie pozwalały optymistycznie planować taktykę biegu na wynik 03:15:00:
- Bieg Masowy ulicami Bielawy rozegrany w dniu 31.07.2011 o godz. 11:00, dystans 10km, trasa atestowana, czas 0:40:42;
- XI. Półmaraton Rejów w Skarżysku-Kamiennej, 20.08.2011, czas 1:30:52 netto.

Plan miałem prosty - podzieliłem dystans maratoński na 4 etapy:
1. 1-4km, średnie tempo 4:40min/km;
2. 5-12km, 4:36min/km;
3. 13-28km, 4:33min/km;
4. 28-43km ze średnim tempem 4:29min/km
w rezultacie miałem dotrzeć do mety z czasem ok. 3:13:30. W zależności od pogody w dniu startu, dyspozycji dnia miałem nanieść ewentualne korekty w dół, bliżej 3:15:00.

No i na planowaniu się skończyło! :( Choróbsko rozłożyło mnie na maksa.

Gorączka w przeddzień maratonu

Wyjazd na maraton zaplanowałem w piątek po pracy. Ze znajomymi wyjechaliśmy o 16:50 z Wrocławia, z okolic CH Korona. Były olbrzymie korki, dzięki radiu CB skierowaliśmy się na AOW ale już nawet tam się korkowało. Kluczyliśmy bocznymi drogami. W efekcie dystans 30km, który zwykle pokonuję w 15 min zajął nam 1,5h! Mniej więcej tak tragicznie wyglądała cała droga do Wawy. Na miejsce dojechaliśmy około godziny 1:00 w nocy. Czułem się dziwnie, wziąłem prysznic i położyłem się do łóżka. Natychmiast dopadła mnie wysoka gorączka i dreszcze. Trwało to do rana. Rankiem poczułem się całkiem dobrze. Po śniadaniu odebrałem pakiet startowy, kupiłem nowe buty ASICS Cumulus-12 na biegowych targach expo. Jednak z godziny na godzinę moje samopoczucie pogarszało się. Rosła gorączka. Około godziny 20:00 świadomy tego, że nie mam szans na start wezwałem lekarza na wizytę domową. Stwierdził ostrą infekcję wirusową i zakazał wysiłku fizycznego. Do poniedziałku miałem być zdrów jak ryba ...

20 sierpnia 2011

XI Półmaraton Rejów

W sobotę 20 sierpnia 2011 odbył się 11. półmaraton w Skarżysku-Kamiennej. W tygodniu poprzedzającym imprezę przebywałem w rodzinnym mieście, Opocznie, z którego do Skarżyska jest "rzut beretem", więc mimo, że ten start nie był planowany na początku roku nie mogłem nie skorzystać z okazji :)

Start zaplanowano na godzinę 12:00 przy MOSiR Rejów, więc rano zaraz po śniadaniu zapakowałem się z rodzinką do samochodu. Po przyjeździe na miejsce odebrałem pakiet startowy, przebrałem się i zrobiłem porządną rozgrzewkę na bieżni tamtejszego stadionu. Trasa składała się z dwóch okrążeń z kilkoma podbiegami przy czym jeden był na prawdę morderczy tj. Góra Baranowska na trasie Skarżysko - Suchedniów.

Zacząłem szybko po 4:17/km i starałem się utrzymać tempo mimo podbiegów. Na zbiegach przyspieszałem. Pierwsza połówkę zamknąłem z czasem 0:43:25. Zaczęło się robić gorąco. Średnie tempo 4:19/km utrzymywałem przy tętnie ponad 170bpm. W dobrej dyspozycji wskoczyłem na metę z czasem 01:30:52. Byłem bardzo zadowolony z osiągniętego wyniku, ponieważ pobiłem rekord życiowy na tym dystansie!

To była świetna prognoza na jesienny maraton, który zamierzałem pobiec w czasie poniżej 03:15:00. Według kalkulatora na bieganie.pl powinienem ukończyć maraton z czasem 03:09:04, więc miałem sporo zapasu.

Odebrałem medal i gratulacje od rodzinki. Zjadłem obfity posiłek regeneracyjny i po zamknięciu trasy biegowej wróciliśmy do domu.

Będę miło wspominał ten bieg, ponieważ pobiegłem go dobrze technicznie, w miarę równym tempem (wolniejsze podbiegi, szybkie zbiegi) i przy tym świetnie się bawiłem. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania - trasa była dobrze oznaczona, zabezpieczona i byli nawet strażacy, którzy rozstawili kurtynę wodną. Jeśli będzie to możliwe wrócę tam za rok :)

9 sierpnia 2011

7 tygodni do 33. Maratonu Warszawskiego

Od czasu pierwszego minął ponad rok. W tym czasie bieganie stało się moją pasją. Przebiegłem ponad 2 tyś. km w tym 3 maratony, jeden półmaraton oraz kilka biegów masowych na dystansach od 4,2-15km. Zgromadziłem kila medali i dyplomów ale przede wszystkim zwiększyłem sprawność fizyczną, podniosłem wytrzymałość i utrzymuję odpowiednią wagę.

Dziś postanowiłem, że skrupulatnie opiszę ostatnie 7 tygodni przygotowań do 33. Maratonu W-wskiego, który odbędzie się 25 września b.r. Planuję załamać barierę 3 godz. i 15minut.

Wczoraj, naginając plan, zrobiłem 23km spokojnego biegu przy czym pierwszą połowę dystansu ze śr. tempem ok 5:22 i śr. tętnem 138bpm a drugą 5:05 i 150bpm. Przy okazji testowałem nowe skarpety kompresyjne CEP i muszę przyznać, że biegło się w nich znakomicie. Dziś nie odczuwam bólu ani zakwasów. Może to tylko efekt placebo :)

17 kwietnia 2011

X Cracovia Maraton

Do Krakowa, tradycyjnie, pojechałem z rodzinką. Zatrzymaliśmy się u kuzynki mojej żony. Sobota minęła nam na zwiedzaniu Rynku i okolic. Tam też kupiliśmy krakowski wianuszek do stroju ludowego starszej córeczki. Następnie udaliśmy się na Krakowskie Błonia. Odebrałem pakiet startowy i spotkałem się z siostra, która miała debiutować w maratonie. Towarzystwo wypiło piwko a ja z siostrą zjedliśmy spaghetti na Pasta-Party. Było miło, porozmawialiśmy, ustaliliśmy szczegóły startu. W międzyczasie dostałem SMS z informacją, że znajomi z Wrocławia przyjechali kibicować i właśnie piją toast za udany start :) Sobotnia tułaczka w zwykłych trampkach nieco mnie zmęczyła przez co pod koniec dnia odczuwałem lekki dyskomfort lewego Achillesa. 
Wieczorem uszykowałem strój, żele, izotoniki, batony i elektronikę. Zrobiłem krótką gimnastykę rozciągającą i położyłem się ok. 22:30. Śniły mi się jakieś głupoty. W końcu się obudziłem, planowałem pobudkę chwilę przed 6:00 rano i trochę się zdziwiłem, że jest tak ciemno kiedy okazało się, że była 2:00 w nocy...masakra. Nie mogłem zasnąć i przewalałem się z boku na bok. Jakoś dotrwałem do rana. Na śniadanie wsunąłem dużą białą bułkę, pół z dżemem truskawkowym poł z miodem. Do tego czarna herbata bez cukru i micha płatków kukurydzianych z ciepłym mlekiem. Całość zagryzłem bananem. Wziąłem raz jeszcze prysznic, zakleiłem sutki plastrem i założyłem strój. Przypiąłem nr startowy i w tym momencie chciałem już być na starcie...ale trzeba było zebrać rodzinkę, przewieźć na Błonia i dotrzeć piechotą do strefy startu. Muszę pochwalić moje córeczki za to, że całość poszła sprawnie. Spotkaliśmy się z siostrą i znajomymi. 
Początkowo miałem biec w koszulce i getrach 3/4 ale ostatecznie, pod osłoną płaszcza kuzyna zamieniłem je na biegowe spodenki. Poranek był zimny ale ostatecznie ten strój to był strzał w dyche! Pożegnaliśmy się i udaliśmy się na start. O 9:27 porozciągałem się chwilę i minutę później stanąłem za zającem na 3:30. Byłem gotowy. Żona i reszta udali się na 2km. Tuż przed samym startem poczułem wir w żołądku. Wykonałem tel do żony - "podaj mi proszę paczkę chusteczek higienicznych". Zaraz potem padł strzał i minutę później przekroczyłem linię startu. 
Założyłem tempo 4:42 jednak euforia i tłum spowodowały, że rwałem początek w granicach 4:25-5:15/km. Przebiegając obok żony, dzieci i ekipy znajomych wcisnąłem podane chusteczki pod pasek i pobiegłem. Czułem że mam skrzydła, czułem wiatr w plecy, czułem, że to mój dzień ... i wtedy zorientowałem się, że wskazania zegarka i GPSa w komórce nie pokrywają się i to znacznie, różnica dochodziła do 40s/km. Przez pierwsze 4km korygowałem ustawienia zegarka, przez co biegłem za szybko. Spokój odzyskałem około 5km, w okolicach Rynku. Biegłem zwiedzając i wciągając pierwszą porcję żelu energetycznego. Punkt z wodą na 5km ominąłem łukiem, na 10km poprosiłem o butlę z wodą i pół banana. Na pasku miałem 0,5L isostara, 2 batony, 3x20ml żelu więc nie martwiłem się o paliwo. Piękne widoki i niekoniecznie płaska trasa z Rynku poprowadziła nas na Wawel, nad Wisłę. Tam trochę wiało ale głównie w plecy. Wtedy jeszcze biegłem w grupie, więc było się za kim chować. Przed sobą ciągle widziałem gościa w czarnym stroju, obok kolesia w charakterystycznej pomarańczowej koszulce. Na 11km wyprzediłem kolegę z konkurencyjnej firmy. Poczułem satysfakcję, podobnie jak w momencie kiedy miajałem czarnoskórego biegacza na 4km :) I tak biegłem, ciągle za szybko około 4:45/km zamiast 4:50. Pierwsza połówka powinna być wolniejsza. Wydawało mi się, że starczy mi sił mimo wszystko. Trasa znad Wisły przeniosła się na ulicę w stronę Nowej Huty. Podbieg, zbieg i tak na zmianę. Tempo znów lekko podkręciłem bo kolega w czarnym stroju przyspieszył. Zjadłem batona, banana wypiłem izotonik, wodę, zwilżałem kark, policzki, ramiona, uda. Dobiegliśmy do Nowej Huty, doszedłem kolegę w czarnym i zgadaliśmy się, że biegniemy razem. Po połówce przyspieszyliśmy do 4:30/km. To był błąd. Trzeba było poczekać do 30km. W międzyczasie spotkałem szwagra, który jadąc na rowerze gratulował mi tempa. Zapewniał, że siostra równie dobrze sobie radzi z debiutem. Wszystko szło dobrze. Jednak na 30km, jak zwykle, wszystko zaczęło pękać. Kolega w czarnym zaczął narzekać na przepuklinę i po 2km został z tyłu (skończył w 3:28h). Rozpocząłem samotną walkę o wynik. Miałem spory zapas ale mimo wciągniętego żelu zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie miałem tuż przed sobą żadnego biegacza a miałem wrażenie, że mocno wiało w twarz, podbieg pod deptak nad Wisłą doporowadził mnie do lekkiej zaćmy, tempo spadło do 5:00/km. Banan którego dostałem gdzieś po drodze okazał się na tyle ciężki i nieapetyczny, że oddałem go żołnierzowi zabezpieczającemu trasę. Na szczęście zbliżał się 35km, wiedziałem, że tam będzie żona i znajomi. Kilka km wcześniej chciałem zadzwonić i powiedzieć, że wszystko ok, woda nie będzie mi potrzebna, w tym momencie cieszyłem się, że tego nie zrobiłem. Spiąłem pośladki, wyrównałem krok, zrobiłem kilka głebokich wdechów i podkręciłem tempo do planowych 4:40/km. Moim oczom ukazał się piękny widok - mnóstwo kibiców i wszyscy krzyczą moje imie! Acha, zanim ich zobaczyłem usłyszałem ryk wuwuzeli i gwizdków :) Kolega Policjant pobiegł chwilę ze mną ostro dopingując i podając wodę. Nie miałem siły mówić ale dzięki dopingowi dostałem mentalnego kopa. Utrzymałem tempo do momentu, kiedy nie słyszałem już swoich kibiców i... znowu zwolniłem. Wynik 3:30 był cały czas w zasięgu, nawet gdybym przeszedł na chwilę do truchtu. Ta myśl nie dawała mi spokoju. Jednak zauważyłem, że to już Błonia. Znowu dostałem lekkiego kopa, ale czułem już ostre pieczenie w mięśniach ud i pod stopami. Miałem wrażenie, że odpadają mi palce u nóg. Do głowy przychodziły mi wizje schodzących paznokci. Wtedy jak mantrę zacząłem powtarzać, że wszystki treningi z narastającą prędkością robiłem właśnie po to, na te ostatnie 6km maratonu, te biegi w mrozie, szybkie przebieżki, wszystko to przygotowywało mnie do tego nieludzkiego bólu, do walki z mózgiem, który chciał zatrzymać ciało. Na błoniach przeżyłem szok, bo miajając metę (miałem wrażenie, że już na nią wbiegam) stanąłem przed wyzwaniem ostatnich 3km, wokół Błoni przyznam, że niemal wysiadłem psychicznie. Cały czas miałem zapas czasu na 3:30 i świadomość, że 3min marszu dadzą mi chwilę wytchnienia ale z drugiej strony wiedziałem, że każde zatrzymanie się czy zwolnienie będzie wielką katorgą i na szczęście nie uległem pokusie. W tym momencie wyprzedził mnie koleś z tatuażem IM (Iron Man) na łydce. Przypomniałem sobie tekst SMS, którego dostałem rano "dasz radę, przecież sam maraton to pikuś przy Iron Man'ie". To ostatecznie sprawiło, że mój organizm przeszedł na autopilota. To bardzo dziwne uczucie. Byłem świadomy, jednak mózg tak jakby się wyłączył, nie myślałem o niczym, oczy patrzyły bezwiednie a tylko nogi człapały ledwo 5:00-5:10/km. W takim stanie biegłem przez ok 1,5km. Ocknąłem się kiedy zobaczyłem na wyświetlaczu czas 3:25:45 brutto. Ostatkiem sił zerwałem się do biegu. Pomyślałem, że definitywnie to mój ostatni maraton i muszę zakończyć to w pięknym stylu. Rozpalone nogi zmusiłem do biegu w tempie 3:53min/km i ostatkiem sił wpadłem na metę.
Wynik: 3:24:11 netto - plan na 3:30:00 zrealizowany!!! :))) Chociaż okupiony wilką męką w końcówce.

Odebrałem medal, folię termiczną i usiadłem na drewnianym podeście. Do głowy zaczęły przychodzić pozytywne myśli i mimo, że endorfiny wyparowału po 30km z mojego krwiobiegu poczułem się szczęśliwy. Pojawiła się żona z batonikiem i butlą wody. Po chwili byli już wszyscy znajomi - uściski, całusy, kwiatuszki od córeczek, jednym słowem feta!!! Odblokowalem się, mimo, że jeszcze mega zmęczony zacząłem wracać do świata żywych. Ból nóg był coraz mniej dokuczliwy, zaczął nawalać kręgosłup ale po rozciągnięciu ból przeszedł. Kumpel podstawił mi pod nos kufel z piwkiem....świat znowu nabrał pięknych barw :) Podziękowałem wszystkim za doping i pomyślałem o siostrze. Ciągle miałem ją w pamięci ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że jest już po 30km. Robiliśmy wybiegania, jedno nawet powyżej 30km ale martwiłem się. Zanim dobiegła odpocząłem na tyle, że byłem w stanie znieść ją z mety na rękach. Byłem z niej dumny!!! Dumny bardziej niż z siebie, bo pobiegła maraton głową, zachowawczo. Gdybym zrobił to samo, kto wie, może skończyłbym z wynikiem poniżej 3:20h. Zrobiliśmy fotkę z naszym kuzynem Pawłem, wojskowym ultra-maratończykiem i poszliśmy na masaż. Siostra pierwsza ja po niej. Poprosiłem dwie miłe panie o masaż (prawie) całego ciała. Zrobiły, i to dobrze :) Wychodząc z namiotu czułem się świetnie. Pomyślałem sobie: Cholera, 3:15h na jesieni chyba jest w moim zasięgu :-))))

Pragnę serdecznie podziękować Wszystkim za wiarę we mnie i wsparcie. Za obecność i bezpośredni doping, ale również za trzymanie kciuków i wsparcie mentalne. Bez Was nie dałbym rady!!!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...